15.12.2010

Horyzonty Wyobraźni 2010

okładka książki
Horyzonty wyobraźni - to zbiór nagrodzonych i wyróżnionych opowiadań nadesłanych na konkurs zorganizowany przez portal Qfant na początku lata 2010. Słowem wstępnym - szczerym, choć nadziejnym – opatrzył to wydanie Andrzej Pilipiuk. Reszta to popis wyobraźni młodych twórców. A trzeba przyznać, że jest to wyobraźnia bogata i wielokierunkowa, nawet jeśli czasami trochę apokaliptyczna.

Autorzy postarali się, by jedynym czynnikiem ograniczającym ich pomysły był horyzont - zgodnie z przesłaniem konkursu. Śmiałe eksperymenty z podrózami w czasie, życiem po nuklearnej zagładzie oraz rozmowy bogów to tylko początek. Potem... no cóż, najlepiej przekonać sie samemu.


Opowiadania są dość zróżnicowane pod kątem poziomu i treści. Można mieć zastrzeżenia do wyników konkursu, choć jest to kwestia subiektywnego odbioru. Jedni wolą „Księgę ocalenia” z elementami madmaxowymi, inni wybiorą troszkę bardziej absurdalną i tajemniczą historię samopiszącej się książki. Niektóre z opowiadań stanowią zamknięte i zdecydowanie skończone całości. Inne zostawiają pole do jeszcze wielu domysłów i dopowiedzeń, a może nawet do dłuższej historii.

Treści poszczególnych opowiadań nie przytaczam, żeby nie psuć nikomu przyjemności. Pozwoliłem sobie ustawić poszczególne historie według własnego uznania i myślę, że każdy może zrobić to samo.
Konkurs i jego wyniki nie pozostają oczywiście bez znaczenia, ale najważniejszy jest sam fakt publikacji nieznanych i świeżych autorów, którzy w każdym innym przypadku byliby skazani na pisanie do szuflady, a ich pomysły nigdy nie doświadczyłyby uznania, czy twórczej krytyki ze strony czytelników.
Czy po książkę warto sięgnąć? Choć część historii może się wydać znajoma, czy wtórna, to myślę, że warto.

25.10.2010

Niespodziewany problem posturlopowy

Z urlopami i wyjazdami jest tak, że potrafią zaskakiwać. Czasem jednak to powrót do domu potrafi zaskoczyć jeszcze bardziej. Pozostaje tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, czy taka niespodzianka to problem, czy wręcz przeciwnie.

Ja po powrocie do domu spotkałem się z takim oto problemem...



... skąd ja wezmę na to czas ?

22.09.2010

To mnie wkurzyło

Znacie to uczucie bezsilności - kiedy dzieje się coś, ż czym się barzo nie zgadzacie, ale i tak nie jesteście w stanie zrobić nic, co pomogłoby w zapobieżeniu katastrofie. Taka bezsilność wkurza.
Ale jest coś, co denerwuje jeszcze bardziej - wzrastające w takiej chwili gapiostwo - chciałoby się odejść, bo i tak nic nie zrobisz - ale nie... stoisz i gapisz się - co dalej?
Dlaczego o tym piszę? Bo dokładnie to przydarzylo mi się kiedy czytalem ostatnio książkę Kupię rękę, Agnieszki Szygendy. Już po kilku stronach zdecydowałem, że książka nie jest w moim guście. Książka - dla mnie - ma dostarczać radość, rozrywkę, czasem delikatną zadumę, ale nie wstręt i obrzydzenie do ludzkości i jej coraz częstszych zachowań.
Książka Szygendy w pierwszej z dwóch części przytacza taki bowiem obraz - dorobkiewicza - sfrustrowanego i malutkiego człowieczka, który w drodze do własnych celów nie cofnie się przed niczym, a kiedy już osiągnie odrobinę, bez odrobiny wyrzutów sumienia wykorzysta wszelkie dostępne środki by upokorzyć innych.

W drugiej części książki przychodzi pora na refleksje i pokuty. W porównaniu z pierwszą częścią, jest ona dużo cieplejsza, może trochę bardziej daje do myślenia nad samym sobą, a miejscami wręcz... nie pasuje do tego, co działo się wcześniej...

A co ma z tym wszystkim wspólnego gapiostwo? - Książka mnie odrzucała i zniechęcała na wszelkie możliwe sposoby, a jednak nie moglem przestać jej czytać.

Wiecie o czym mówię?

19.08.2010

Stary zawód, zaczyna się na "P"

Piraci w świecie grecko rzymskim – Philip de Souza


Czytając współczesne książki o wilkach morskich, lub przeglądając najnowsze hollywoodzkie produkcje mamy do czynienia z dużą dawką, bardziej lub mniej rubasznego, humoru, z niebywale wartką akcją i efektami specjalnymi. Czasem w miejscu humoru pojawia się autentyczna groza i mnóstwo krwi, kiedy autorzy zamiast komedii postanowią uraczyć nas horrorem. To przecież powszechnie znany fakt – życie Korsarzy jest pełne zbrodni, walk mordów, gwałtów i uciętych kończyn, albo... wakacyjną imprezą

Tak mniej więcej wygląda większość radosnej tworczości autorów, którzy próbują płynąć z popularnym w danej chwili nurtem.

Może to mieć kilka skutków ubocznych i oczywiście jeden powazny skutek główny - mianowicie gwałtownie grubiejący portfel.

Książkę de Souzy jednak trudno aż tak jednoznacznie zakwalifikować. Przede wszystkim jest to efekt i pokłosie napisanej wcześniej pracy doktorskiej, odświeżony i troszeczkę uproszczony na potrzeby zwykłego czytelnika.

De Souza podchodzi do tego tematu trochę inaczej. Przede wszystkim autor zajmuje się korsarstwem czasów antycznych. Zarówno pochodzenie nazwy “Pirat”, jak i pierwsze doniesienia o zachowaniach korsarskich zbadał dokładnie i potrafi o nich ciekawie opowiedzieć. Czytając nie zobaczymy dymu salw armatnich, pojedynków na kordelasy i wielu innych znanych z ekranu przywar życia na morzu.I nie chodzi nawet o to, że armat i kordelasów wtedy nie było. Autor skupił się na tym, co robili piraci, kiedy akurat nie ścigali swoich ofiar, lub nie uciekali przed przeważającymi siłami wroga.

12.08.2010

O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu

Na upartego Murakami mogłby równie dobrze powiedzieć: o czym nie mówię, kiedy mówię o bieganiu.

Sprawa wygląda pozornie prosto - tak jak Ogry przypominają cebulę, tak maraton przypomina pisanie książki. Najpierw długi i mozolny czas treningu i ćwiczeń kondycyjnych. Innymi słowy mamy do czynienia z kwerendą. Potem próbne dłuższe i średniodługie dystanse, czyli analiza i wreszcie trochę wstęĻnych artykułów. A potem już maraton - powolne i niespieszne pisanie konkretnego dzieła.

Analogii nie sposób nie zauważyć. A przecież kto chciałby czytać o sprawach tak normalnych. Co ciekawego można o tym napisać? Najwyrażniej Murakami był innego zdania.

Do biegania wprawdzie mnie nie zachęcił, ale już z pisaniem jest znacznie lepiej. Z przygotowaniem do dłuższych dzieł również...

Sięgnijcie po tę książkę - może i Was do czego ś zmotywuje...

18.06.2010

Fiolet to nie tylko ciemniejszy róż

Fiolet Magdy Kozak mimo wszystko mnie zaskoczył. Nie jestem w stanie określić dlaczego lekturę zaczynałem z dozą rezerwy - potwierdzonej z resztą pewnymi przewidywalnościami - nawet nie czytając słowa o autorce z treści książki można było łatwo wywnioskować, jakie są jej zainteresowania, hobby i zawód. To się wydawało wręcz aż zbyt naiwne. Do tego jeszcze miejsce akcji - światowy kryzys, a czytelnik śledzi poczynania, nie tyle Polaków, co Warszawiaków, a i w samej stolicy, pod obstrzałem jest centrum. Chciałoby się powiedzieć - typowe Hollywood... A jednak.

Pierwsze pozytywne zaskoczenie zanotowałem już na samym początku - podczas gdy wielu autorów, nawet tych piszących o naszych rodzimych realiach, kiedy odnosi się do piosenek lub wierszy, robi to z reguły z ukłonem do poety zachodniego. Z wyjątkiem dla kilku tylko utworów, Magda Kozak stosuje piosenki i wiersze polskie. Nie jest to może nic wielkiego, jednak konsekwencja, z jaką się trzyma tej zasady sprawiła, że poczułem coś na wzór lokalnej egzotyki.

Druga sprawa - Autorka dość mocno przylożyła się do "zbudowania" kilku postaci, które następnie łatwo i szybko zabiła - bez zbędnych ceregieli, płaczu i manifestacji. Po prostu tak miało być i tak się stało. Kiedy zdarza się to na początku książki, można przeżyć mały szok - zwłaszcza, jeśli jeszcze próbuje się zlokalizować głównego bohatera.

Podobnych sytuacji jest jeszcze w książce kilka.

Jedno czego nie jestem w stanie jasno i bezproblemowo określić to stopień prawdopodobieństwa - zarówno inwazji opisanej w tej książce, jak i doświadczeń i postępowania wojskowego...


Bez względu na wątpliwości - książka czyta się prawie sama...

9.06.2010

Ta mała mnie pogryzła

Na początek rzuciła kilka obelżywych inwektyw. Oczywiście ona sama nie wiedziała, że to są inwektywy, ale użyła mocnych słów i epitetów.Potem napisała coś o wampirach, mrocznych wizjach, dzieciach emo, dała w twarz swojemu chłopakowi i postanowiła wyjść przez okno.

No i ta różowa okładka...


Ale czego się spodziewać po książce Christophera Moore'a. Przecież właśnie z tego powodu po tę książkę sięgnąłem - żeby raz jeszcze posmakować szokującego, troszkę ponadkulturowego, miejscami czarnego, a czasem tylko brudnoszarego humoru.
I dokładnie to dostałem.

Do tego, pomiędzy skecze i żarty Moore znowu zmieścił trochę prawd - nie tyle ponadczasowych, co wypowiadanych, przez każdego z nas w smutne i szare, deszczowe dni, kiedy na przystanu ochlapał nas autobus z napisem "Zjazd do Zajezdni"


Przestraszył mnie wprawdzie osąd współczesnej młodzieży - nie dający zbyt wielu nadziei na kolorową przyszłość. Ruch samobójczych Emo-gotów wydaje się zmierzać ku autozagładzie... - "parafrazuję"


A książka? A książkę szczerze polecam.

4.06.2010

Kiedy słowo wzięło mnie na stronę

Zaczęło się od tego, że stanąlem przed regałem, a one stały na górnej półce. Poszedłem więc do kuchni i przyniosłem taboret. Miałem niecałe sześć lat, więc musiałem na niego wejść z wersalki. Opłaciło się, bo sięgnąłem po te najciekawsze. Zdjąłem je z półki i położyłem na dywanie. Zacząłem czytać.
Czytałem bardzo powoli - byłem dość zdolnym dzieciakiem - potrafiłem czytać - ale nie byłem geniuszem.

Kiedy do domu wrócili rodzice i zobaczyli mnie pogrążonego w lekturze spojrzeli po sobie w ten dziwny rodzicielski sposób i wyszli do kuchni. Dopiero kilka lat później dowiedziałem się, że sześciolatek nie powinien wybierać na lektury książek Starowicza.

Od tego czasu czytałem dużo i często - a książki... cóż... książki nie potrzebowały obrazków, by pobudzić moją wyobraźnię.