Czasem jednak chcę sięgnąć po książkę, której akcja wymaga wiatru. Całą serię takich książek przygotował dla mnie (chciałbym myśleć, że specjalnie dla mnie) Patrick O'Brian. Przygody Aubreya i Maturina to coś więcej, niż hollywoodzka produkcja.
Bez przesady będzie stwierdzenie, że dziś wystarczy wyjść na balkon, by i spróbować, choćby zawiązać buty, by zrozumieć z czym tak naprawdę mierzyli się marynarze na wielkich żaglowcach.
No dobrze - przyznaję - ten cykl rozpocząłem właśnie po obejrzeniu "Pana i Władcy", ale lektura kolejnych części uzmysłowiła mi, że nie tylko nazwanie Jacka Aubreya "Szczęściarzem" jest mocno uzasadnione, lecz także, że jego przyjaciel i okrętowy lekarz - Stephen Maturin - jest tak naprawdę zwinnym i często bezwzględnym specjalistą w swoim fachu. A że specjalności ma wiele - również pozamedycznych - to już pozwolę Wam sobie samym domyślić się, a którą stronę poczciwego doktora chodzi.
Jedyną jego słabą stroną wydaje się życie na morzu, gdzie nierzadko zachowuje się jak ostatnia pierdoła, a jego sława jest w tym zakresie tak rozległa, że każdy przyjmujący go na pokład dowódca znacząco ułatwia mu przejście z szalupy na okręt.
Z całą pewnością Kubusia Puchatka - to chyba najcieplejsza z pozycji, które przychodzą mi do głowy. Szczególnie przydatny jest tutaj rozdział, w którym Prosiaczek jest uwięziony w domu przez wielką ulewę, a Puchatek przychodzi mu z pomocą...
:)